poniedziałek, 21 września 2015

zmarnowane szanse

Skończyły się wakacje, zaczęła się praca i powstała cisza na blogu.
Czas jest względny jak mawiał Einstein.
Już nigdy nie będzie takiego lata.
Chciałem napisać o względnym czasie, o tym, że nigdy nie będzie takiego lata i co z tego wynika, o moim potrójnym lecie 76' za sprawą mojego ojca, i o śmierci babci już ostatniej.
Ale jak nie napisze się w czas, trudno napisać potem. Natchnienie, czy inspiracja, jak się okazuje, również ma termin przydatności do spożycia. Potem nie ma lub nie będzie to już to. W tych kategoriach życie może się jawić jako pasmo zmarnowanych szans, w stosunku oczywiście do szans wykorzystanych. Aby tego nie było, trzeba robić pewne rzeczy w czas, w punkt lub chociaż zmieścić się w terminie od do. Czas jednak przy całej swojej względności okazuje się bezwzględny i nie chce być nic a nic elastyczny. Komu w drogę, temu teraz.




czwartek, 27 sierpnia 2015

Wyznanie Sindbada Żeglarza

Przepłynąłem wiele i widziałem kraje dalekie. Kruche kamienie i magiczne rzeki, ostatnie zachody słońca i wysuszone pustkowia. Barwne kwiaty opowieści o niezwykłych miejscach moich podróży składałem przed wami jak mi się udawało, ale jest też w moich podróżach coś, co widziałem, ale czego nie opowiem. Są to przeżarte przez sól plastikowe butle i foliowe siatki, wiaderka, które na skaliste wybrzeże znoszą z okolicznego morza wędrujące fale. Kryje się za tym opowieść o ludziach bezmyślnych, którzy sami sobie kopią dołki, które będą ich grobami i zatapiają skrzynię ze skarbami w bagnie, nie widząc że tam zatapiana, może wkrótce okazać się już nie do odzyskania. Są to dziury po kulach na ścianach domów i kościołów, domy bez dachów i dorosłe już sieroty, za którymi kryje się opowieść o zatruwającej ludzkie serca nienawiści. Nie opowiem o miejscach, w których stanęło życie i wydmuszka, która pozostała, nie wiem czy nosi jeszcze ślady na tyle wyraźne, by moje niewprawne oko dostrzegło, jaka kryje się za tym opowieść. O ludziach uciekających przed wojną lub biedą i śpiących w parkach i na ulicach jak uschnięte liście. Kraina bezmyślności, kraina nienawiści, kraina pustki, kraina ludzi jak uschnięte liście. Nie opowiem tego, ale widziałem to dokładnie i boleśnie. Dało mi to sól w oku i czerń w ciele. Nie opowiem o niej czas jakiś i będę nosił ją w sobie tak długo, jak długo będę potrafił utrzymać ją w środku, przetrawiać, by i z tego w dziwnych procesach fermentacji zachodzących głęboko wewnątrz, wypłynęło coś, co oprócz goryczy i niesmaku, coś co oprócz bólu, kiedy nie utrzymam już wewnątrz rodzącej się z tego opowieści, wyda na świat owoc dający coś więcej.  Dający jak nie rozwiązanie, to chociaż nadzieję lub niosący ulgę albo ukojenie. Podróżowanie jest piękne, o czym się często mówi, i bolesne, o czym często nie mówi się.






poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Przygoda 5. Kraina, gdzie wszystko ma słony smak

Nie jestem jak Dominika Chmura. Czuję przynależność do miejsca i nigdy tak naprawdę nie potrafiłem żyć w drodze, bo i nigdy tak naprawdę nie żyłem w drodze. Nie mogę pomieszkiwać miesiącami to tu, to tam w przeświadczeniu że jestem tu, czy tam, na tymczasem. Nie potrafię z lekkością porzucać nagromadzonych książek, sweterków, przyjaciół i złudzenia bezpieczeństwa. Czuję przywiązanie do mojego biurka, mojego parku, mojego języka, mojej siatki bliższych i dalszych znajomych, rozsianych bliżej i dalej ode mnie. Może kiepski ze mnie Sindbad. Ale gdy unoszę się na wodzie i oglądam skały wybrzeża, tysiąc pięćset kilometrów od mojego biurka, parku, języka, mamy i Pani Halinki ze sklepu pod blokiem, gdy dryfuję na tej ciepłej i słonej wodzie a skalnym brzegiem wędrują tylko turyści, którzy tu tylko przechodzą i są na chwilę, to czuję, że to biurko, park, język, mama i pani Halinka to jedna cienka nitka wczepiona w moje ciało w okolicach podbrzusza. I właśnie na tych ciepłych wodach, pod wysokimi skałami, kiedy językiem zlizuje z własnych ust słony smak, uświadamiam sobie, że to by mogła być moja nowa codzienność. I pojawia się ciekawość, jakby to było, gdyby tych wiele małych niteczek, skręconych dystansem w tę naciągniętą i napiętą prawie do granic cienką nitkę, przeciąć. Kto wie, może w małym palcu u nogi jestem Dominiką Chmurą.







(last one taken by Tomasz Sz.)

piątek, 14 sierpnia 2015

Przygoda 4. Kraina wyobraźni.

To prawda, Sindbad zwiedził zieloną puszczę i słone morze w ciepłych krajach. Chodził boso po skałach i rozmawiał z tubylcami. Mi trudno jednak jest opisywać krainy, które widział, bo poruszam się w zupełnie innych kategoriach, mogę więc opisać krainę wyobraźni, która jest poza Beskidami i poza Bośnią, podróż bowiem dla mnie zawsze odbywa się w kategoriach umysłu.

Mama z 6 letnią córką:
Mama: Kto mi powie jak wygląda 10?
Córka: jeden i zero
Mama: Kto mi powie jak wygląda 20?
Córka: dwa i zero
Mama: Kto mi powie jak wygląda 8?
Córka: Jak postawiony do pionu pradawny wąż Uroboros, co gryzł swój ogonek, na znak tego, że nie ma ani końca ani początku, mamo, że coś się kończy, coś się zaczyna, każdy koniec jest zarazem początkiem a gryzący swój ogonek wąż jest symbolem nieskończoności, chyba, że postawimy go do pionu, to wtedy jest bardzo podobny do ósemki, tak podobny, że można go z nią pomylić.
Mama: Chodziło mi o to, że ma 2 brzuszki, ale ok.