Błogosławieństwo nudy. Nareszcie.
Nareszcie nastał ten czas, kiedy mam czas na nudę i to jest błogosławieństwo.
W świecie, w którym to bogactwo nas zniszczy, prawdziwa pustka, nuda, która trwa nienaruszona bodźcem, słowem, światłem smartfona - staje się błogosławieństwem. Nie trwa wiecznie - taka byłaby przekleństwem. Ale z tej prawdziwej, gęstej, pustej nudy rodzą się fantasmagorie, historie ubrane w nocne cienie, wątki skręcane z czekoladowego pozłotka, na nowo i na nowo, aż do zdarcia całego papieru. Najcudowniejsze jest to, że to nawet nie dlatego, iż rozładował mi się telefon - jest pod ręką i naładowany, po prostu po niego nie sięgam. Znaczy to, że odzyskałem utraconą umiejętność nudzenia się. Z tej nudy wyrasta nawet ten wpis, powrót na mojego bloga, powrót do aparatu - na razie w komórce. Powrót do używania myślników. W ogóle zmiany w życiu i przemiany. Owidiusz by się nie powstydził. Wyczyściłem sobie znacznie popołudniowy grafik, ziejące w nim pustki zamiast straszyć, przynoszą nadzieje i radość, przestrzeń na myślenie i nicnierobienie, no i na nudę. Codzienne małe nudesy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz