środa, 19 lutego 2014

Życie i śmierć

Wybaczcie, będę zachwalał Miłosza. Tak wiem, nudny, tak wiem, trudny.
Ale on potrafi sprawić, że jadąc autobusem z Garwolina do Warszawy doznaje uniesienia, objawienia, potem rozgoryczenia, smutku, akceptacji, zrozumienia w niedoli. I doznając tego, czuję się całkowicie człowiekiem na właściwym miejscu i odczuwam siebie bardzo głęboko. To poczucie - jest jedną z najcudowniejszych rzeczy jaka mnie w życiu spotyka. Tego na pewno chcę - a nie oferują mi tego wszystkie koncerny, które w kampaniach marketingowych oferują mi, czy wręcz wciskają, tablety i telefony, opony i kremy, wycieczki i usługi, kurtki i buty, ciastka z kremem i sznur pereł, które ułatwią moje życie, sprawią, że będę tego (czegośtam) wart, będę efektywny i w ogóle szczęśliwy lub tez będę żył pełnią życia.
Nie obawiam się sprzedaży moich danych i upodobań, polubień, bo system ten po prostu w moim przypadku działa bardzo kiepsko. Ze śledzących moje poczynania nikt nie zaproponował mi czytania książki Miłosza z 1955 r (może zaproponują jak wydadzą wznowienie, ale czy wydadzą?) a ona daje mi to, za co oddałbym wszystkie moje pieniądze, gdyby można było takie rzeczy kupić.
Wkrótce "Dolina Issy" stanie się dla młodego pokolenia książką zupełnie "od czapy", oderwaną całkowicie od rzeczywistości, przedstawiająca jakieś anachroniczne, prehistoryczne życie jakiegoś chłopka w jakiejś wsi w obcym kraju.
Nie ma w niej telefonów, tabletów, telewizorów, raz w narratorskim wybiegu w przyszłość pojawia się samochód. Nie ma tam sklepów, czasem pojawia się żydowski handlarz i prawie w ogóle nie występują pieniądze - jakiś handel który się odbywa to najczęściej wymiana. Zycie spędzaja bohaterowie na zbieraniu roślin, gotowaniu, myślistwie, plotkach o romansach księdza. Nie ma żadnego fioła na punkcie swojego wizerunku, na punkcie podrasowywania swojego CV. Ale jest też szansa, że jak to młode pokolenie jakimś cudem przez tę książkę przebrnie, to zobaczy, że dotyka ona najważniejszych i najistotniejszych dla człowieka rzeczy, wtedy też może zrozumie, że te inne najważniejsze nie są.
Opis śmierci Babki Dilbinowej jest najmocniejszym opisem śmierci jaki czytałem.
I  wiem, że rzeczy, wyrwane z kontekstu świata, w którym mają miejsce, nie oddziałują tak samo przytaczane gdzieś we fragmencie, ale cóż, nie przepiszę całości.

Ale duży fragment przepiszę :

Na początku zimy przyjechała z Dorpatu w Estonii babka Dilbinowa i pokój, który zajęła, bardzo nęcił Tomasza. Niewiele od niego wyższa, różowa, stanowiła w tym przeciwieństwo babci Misi, że troszczyła się o wszystko, cerowała Tomaszowi skarpetki i majtki, urządzała z nim lekcje i egzaminowała z religii. Najważniejsza jednak była jej inność od wszystkich. [...] Nigdy dotychczas nie dowiadywał się o świecie tak wiele jak teraz. Babka młodość spędziła w Rydze i opowiadała mu o wycieczkach do Majorenhofu i kąpielach w prawdziwym morzu [...] Kiedy raz jechali końmi w sąsiedztwo, tam gdzie droga wiodła skrajem urwiska, zmykała oczy i po chwili pytała, czy już minęli tę przepaść.
Tomasza korciło, żeby wyrządzać jej przykrości i wystawiać ją na próby. Na jej wezwania na spacerze, żeby wziął ją pod rękę, nie odzywał się zaraz, chował się za pniem drzewa i w ogóle tak się urządzał, żeby wyrwać z tej okrągłej, różowej kulki lękliwe skargi: "oje, oje". [...]
 - Babka Dilbinowa, proszę księdza, bardzo słaba. Przyjeżdżał doktór i powiedział, że nie przeżyje.
 - A! - wyraził przyjęcie do wiadomości proboszcz. - Tak, cóż, ja ot zaraz, zaraz. I już dreptał ku schodkom. [...] Nie przenikał teraz w te pokoje o niskich pułapach tylko jako przedstawiciel Chrystusa, wlókł również za rękę siebie dawnego, zawsze z nieśmiałością przestępującego progi dworu. Szacunek, jaki mu okazywano, nie uwalniał od obawy poniżeń [...] Potem drzwi za nim się zamknęły i babka Dilbinowa została z nim sam na sam. Pomimo fałszywych uspokajań babci Misi niewiele zachowuje się złudzeń, kiedy z wysoka, stamtąd gdzie poruszają się plamy twarzy, dobiega szelest, miga biel i błysk fioletu. To, co zapowiadało koniec tylu innym, co trwało wśród rzeczy zewnętrznych, zagarnia i nas, choć na pewno nie łatwo, prawie niemożliwe uznać, że będąc sobą, nie ma się własnej, sobie tylko zostawionej sfery i że poddać się trzeba nieuniknionemu: cyfrze z której ześlizguje się wyobraźnia. "Czy masz siłę wyspowiadać się, moja córko?" Moja córko - mówił do Bronci Ritter z hanzeatyckiego miasta Riga mały pastuch litewski.
- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. Nie męcz się moja córko, żałuj za grzechy, to wystarczy Panu Bogu.
Ale Broncia Ritter szła przez mgłę, rozdzierając ją rękami z wysiłkiem, zmierzając ku jakiemuś nieosiągalnemu punktowi jasności.
- Grzech - wyszeptała.
- Jaki grzech? - Pochylał ucho nad nią.
- Wątpiłam - że Bóg  jest-i-że-mnie słyszy.
Palce jej zamknęły się na jego rękawie.
- Grzech.
- Ja słucham.
- Męża nie kochałam-niech-mnie-przebaczy [...]
Tomasz zauważył w domu pewne zniecierpliwienie. Babcia Misia i Antonina zmieniały się przy łóżku chorej, i, nie wyznając tego, miały do niej pretensje. Litość dla kogoś, kto krzyczy i płacze z bólu, a także własna senność budzą chęć, żeby się wszystko jak najprędzej skończyło.
Trzeciego dnia po wizycie księdza, po południu, Antonina zawołała gniewnie z ganku: "Tomasz" i zerwał się z trawnika. [...] Tomasz w pobliżu okna, tarł bosą stopą drugą stopę, stojąc w ciepłej plamie słońca na brązowo malowanych deskach podłogi. Czuł siebie tak wyraźnie jak nigdy. Serce tyka, wzrok ogarnia każdy szczegół [...] z zapadania się babki rósł dla niego triumf, dla niego samego potworny i nagle przerwany krótkim szlochem. Bo jej pierś walczyła o jeszcze jeden oddech, zobaczył ją małą, bezbronną, wobec straszliwości, która zgniatała ją obojętnie, i przypadł do łóżka wołając: Babciu! babciu!", żałując za wszystkie swoje winy wobec niej.
Ale ona, zdawało się przytomna, nie zauważała nikogo. [...] Z ust wyrwał się charczący dzwięk. Zmagała się z ucieczką mowy.
Trzasnęła zapałka i knot świecy zajął się małym płomieniem. Zaczynała się agonia.
 - Jezu! - powiedziała jeszcze wyraźnie.
- U-ra-tuj.
Ksiądz Monkiewicz, gdyby był przy tym, mógłby stwierdzić że Niewidzialni zostali zwyciężeni.[...]
Białka oczu nieruchome, cisza, skwierczał knot gromnicy. Ale nie, pierś,poruszyła się, głęboki wdech i znów sekundy biegły i nagle oddychanie ciała, które już zdawało się martwe, zaskakiwało, obce, rzężące w nieregularnych odstępach. Tomasza przebiegł dreszcz grozy przed tym odczłowieczeniem. Nie była to już babka Dilbinowa , ale śmierć w ogóle, żaden jej własny kształt głowy, żaden jej własny odcień skóry się nie liczył,  zniknał jej, tylko jej lek, i "oje oje". Nieprędko, może upłynęło pół godziny (choć według innej miary może to było tyle co całe życie), usta zakrzepły w połowie wdechu, otwarte.
[...]
Trumnę opuszczano na pasach, chybotała się przez chwilę, zahaczyła o ten ucięty korzeń i wreszcie stanęła nieruchomo [...]. I każdy z żywych wie, że umrze, dziadek mówi, że między łańcuchami w grobie Surkontów na niego już czekają. Oni wiedzą i znoszą to obojętnie. Na pewno nie ma żadnej rady, ale właściwie powinni krzyczeć, wydzierać sobie włosy z głowy z rozpaczy [...]



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz