Było tak długo tak pięknie no i stało się.
Jestem obojętny i zdystansowany.
Nic mnie nie cieszy, nudzi mnie Nowy Jork, nie zachwyca Paryż.
Kolęda kolęda, chyba przyszły święta.
A wszystko było sensu pełne i piękna.
Miałem swoje małe perełki przy wyjściu z metra, na stacji kolejki, w autobusach i tramwajach, mistyczne przeżycia podczas tańców na Skaryszewskiej.
A teraz wszystko znikło, zniknęło. Prysło, prysnęło.
Koraliki szczęść rozsypały się i uciekają po podłodze.
Nie gonię, bo nic na siłę się nie da. Zresztą nie ma sił.
Nie ma zachwytów. Kolęda, kolęda, przyśpiewka na tę samą nutę.
nuta
czwartek, 8 października 2015
poniedziałek, 21 września 2015
zmarnowane szanse
Skończyły się wakacje, zaczęła się praca i powstała cisza na blogu.
Czas jest względny jak mawiał Einstein.
Już nigdy nie będzie takiego lata.
Chciałem napisać o względnym czasie, o tym, że nigdy nie będzie takiego lata i co z tego wynika, o moim potrójnym lecie 76' za sprawą mojego ojca, i o śmierci babci już ostatniej.
Ale jak nie napisze się w czas, trudno napisać potem. Natchnienie, czy inspiracja, jak się okazuje, również ma termin przydatności do spożycia. Potem nie ma lub nie będzie to już to. W tych kategoriach życie może się jawić jako pasmo zmarnowanych szans, w stosunku oczywiście do szans wykorzystanych. Aby tego nie było, trzeba robić pewne rzeczy w czas, w punkt lub chociaż zmieścić się w terminie od do. Czas jednak przy całej swojej względności okazuje się bezwzględny i nie chce być nic a nic elastyczny. Komu w drogę, temu teraz.
Czas jest względny jak mawiał Einstein.
Już nigdy nie będzie takiego lata.
Chciałem napisać o względnym czasie, o tym, że nigdy nie będzie takiego lata i co z tego wynika, o moim potrójnym lecie 76' za sprawą mojego ojca, i o śmierci babci już ostatniej.
Ale jak nie napisze się w czas, trudno napisać potem. Natchnienie, czy inspiracja, jak się okazuje, również ma termin przydatności do spożycia. Potem nie ma lub nie będzie to już to. W tych kategoriach życie może się jawić jako pasmo zmarnowanych szans, w stosunku oczywiście do szans wykorzystanych. Aby tego nie było, trzeba robić pewne rzeczy w czas, w punkt lub chociaż zmieścić się w terminie od do. Czas jednak przy całej swojej względności okazuje się bezwzględny i nie chce być nic a nic elastyczny. Komu w drogę, temu teraz.
czwartek, 27 sierpnia 2015
Wyznanie Sindbada Żeglarza
Przepłynąłem
wiele i widziałem kraje dalekie. Kruche kamienie i magiczne rzeki, ostatnie
zachody słońca i wysuszone pustkowia. Barwne kwiaty opowieści o niezwykłych
miejscach moich podróży składałem przed wami jak mi się udawało, ale jest też w
moich podróżach coś, co widziałem, ale czego nie opowiem. Są to przeżarte przez
sól plastikowe butle i foliowe siatki, wiaderka, które na skaliste wybrzeże
znoszą z okolicznego morza wędrujące fale. Kryje się za tym opowieść o ludziach
bezmyślnych, którzy sami sobie kopią dołki, które będą ich grobami i zatapiają
skrzynię ze skarbami w bagnie, nie widząc że tam zatapiana, może wkrótce okazać
się już nie do odzyskania. Są to dziury po kulach na ścianach domów i
kościołów, domy bez dachów i dorosłe już sieroty, za którymi kryje się opowieść
o zatruwającej ludzkie serca nienawiści. Nie opowiem o miejscach, w których
stanęło życie i wydmuszka, która pozostała, nie wiem czy nosi jeszcze ślady na
tyle wyraźne, by moje niewprawne oko dostrzegło, jaka kryje się za tym
opowieść. O ludziach uciekających przed wojną lub biedą i śpiących w parkach i
na ulicach jak uschnięte liście. Kraina bezmyślności, kraina nienawiści, kraina
pustki, kraina ludzi jak uschnięte liście. Nie opowiem tego, ale widziałem to
dokładnie i boleśnie. Dało mi to sól w oku i czerń w ciele. Nie opowiem o niej
czas jakiś i będę nosił ją w sobie tak długo, jak długo będę potrafił utrzymać
ją w środku, przetrawiać, by i z tego w dziwnych procesach fermentacji
zachodzących głęboko wewnątrz, wypłynęło coś, co oprócz goryczy i niesmaku, coś
co oprócz bólu, kiedy nie utrzymam już wewnątrz rodzącej się z tego opowieści,
wyda na świat owoc dający coś więcej.
Dający jak nie rozwiązanie, to chociaż nadzieję lub niosący ulgę albo ukojenie. Podróżowanie jest piękne, o czym się często mówi, i bolesne, o czym często nie mówi się.
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Przygoda 5. Kraina, gdzie wszystko ma słony smak
Nie jestem jak Dominika Chmura. Czuję przynależność do
miejsca i nigdy tak naprawdę nie potrafiłem żyć w drodze, bo i nigdy tak
naprawdę nie żyłem w drodze. Nie mogę pomieszkiwać miesiącami to tu, to tam w
przeświadczeniu że jestem tu, czy tam, na tymczasem. Nie potrafię z lekkością
porzucać nagromadzonych książek, sweterków, przyjaciół i złudzenia
bezpieczeństwa. Czuję przywiązanie do mojego biurka, mojego parku, mojego
języka, mojej siatki bliższych i dalszych znajomych, rozsianych bliżej i dalej
ode mnie. Może kiepski ze mnie Sindbad. Ale gdy unoszę się na wodzie i oglądam
skały wybrzeża, tysiąc pięćset kilometrów od mojego biurka, parku, języka, mamy
i Pani Halinki ze sklepu pod blokiem, gdy dryfuję na tej ciepłej i słonej
wodzie a skalnym brzegiem wędrują tylko turyści, którzy tu tylko przechodzą i
są na chwilę, to czuję, że to biurko, park, język, mama i pani Halinka to jedna
cienka nitka wczepiona w moje ciało w okolicach podbrzusza. I właśnie na tych
ciepłych wodach, pod wysokimi skałami, kiedy językiem zlizuje z własnych ust
słony smak, uświadamiam sobie, że to by mogła być moja nowa codzienność. I
pojawia się ciekawość, jakby to było, gdyby tych wiele małych niteczek,
skręconych dystansem w tę naciągniętą i napiętą prawie do granic cienką nitkę,
przeciąć. Kto wie, może w małym palcu u nogi jestem Dominiką Chmurą.
(last one taken by Tomasz Sz.)
Subskrybuj:
Posty (Atom)